studenckie zarzenowanie studentek


1/10/2009

Pierwsze dni za mną. Jak wrażenia? – mieszane. W Krakowie wylądowałem 30 września rano, a ponieważ zakwaterować miałem się po południu, cały dzień musiałem włóczyć się po mieście. Już po tych paru godzinach mogę z całą pewnością stwierdzić, że dla rdzennego warszawiaka takiego jak ja, mentalność krakowian to zupełnie inny wymiar. Coś jest w twierdzeniu: „W Krakowie mniej ludzi przejeżdża na zielonym, niż w Warszawie na czerwonym.” Jednak to temat na zupełnie inną historię. Jak już pisałem wcześniej, nie przyznano mi miejsca w UJ-owskim akademiku, więc znalazłem w miarę sensowną kwaterę w prywatnym. Wszystko byłoby pięknie, żeby nie to, że tam jest przeraźliwie pusto. Z jednej strony – ktoś by pomyślał – to dobrze. Cisza, spokój, można się uczyć, nikt nie przeszkadza, (a nawet jest „hotelowa” sprzątaczka!)…. z drugiej jednak strony, jak się domyślacie, jest tam też kurewsko nudno. Kompletnie nie ma co robić, nawet nie bardzo jest do kogo gębę otworzyć.

Lekko zmieszany przespałem pierwszą noc w absolutnej ciszy. Wstaję, szykuję się i wyruszam na „spotkanie organizacyjne” (jako że rozpoczęcie roku akademickiego jest ogólno wydziałową imprezą ze wszystkimi szychami, na której nie byłem, a inauguracja wydziałowa jest dużo później – jakoś w następnym tygodniu). Dotarłem na wydział, wchodzę… pierwsza rzecz – tu też jest, może nie w chuj, ale jednak pusto. Budynek wydziału nowiutki, odpicowany, z wielkim herbem UJ-tu, marmurowymi schodami, pozłacaną nazwą wydziału nad wejściem i innymi bajerami. Jestem pewien, że z założenia, miał ociekać zajebistością.

Idę poczytać tablicę ogłoszeń, potem do sekretariatu, bo trzeba podpisać stos papierków, o jakichś projektach unijnych, zgodach itp., oraz oczywiście odebrać indeks i legitymację. Na wydziale pusto, ale przed sekretariatem, jakżeby inaczej, kolejka kurwa na 100km i jedna pani w środku. W końcu odebrałem indeks i legitkę, podpisałem wszystko co trzeba, przeprowadziłem przesłuchanie paniusi za biurkiem, na wszystkie tematy o których nie miałem pojęcia - więc właściwie na wszystkie.

Całość jest zorganizowana nieco inaczej niż w LO, czy gimnazjum. Właściwie, to wcale nie jest zorganizowana. To jeden wielki, jebany burdel. Nikt nic nie wie na żaden temat, nic nigdzie sensownego nie ma napisane. Ważne informacje są rozrzucone po stu kartkach, wplecione w tekst dyrektyw unijnych, zarządzeń dziekanatu i temu podobnych. Po bólach dotarłem w końcu na to spotkanie informacyjne, odbywające się w wielkiej auli (która swoją drogą też jest odpicowana - projektory, automatyczne rolety, wszystko nowiutkie i na pilota.)
Kiedy już zająłem strategiczne miejsce na samej górze, zacząłem rozglądać się po ludziach. Było nie było, z nimi też, teoretycznie chcę imprezować.

…Dżizas kurwa ja pierdole….

Na pewno, zdarza się Ci się czasem, że jak powiedzmy idziesz ulicą, czy stoisz na przystanku, spotykasz ludzi którzy „emanują cipowatością”. Znaczy - żal dupę ściska, już jak tylko na niego patrzysz.

No właśnie.
Chociaż dalej się nie zgadzam z twierdzeniem, że na informatykę idą tylko proGEJmerzy i inne nerdo-no-lajfy… mniej więcej ¼ to metale.

Po spotkaniu, pojechałem jeszcze kupić sobie bilet okresowy. Oczywiście zajęło mi to trochę czasu, ale nie dlatego że ciężko było rozgryźć 100 wariantów biletowych w 4 rodzajach, tylko dlatego, że musiałem odstać kolejną kilometrową kolejkę. Krakowskie MPK to też naprawdę inny świat, porównując do Warszawskiego ZTM-u. Tyle tylko, że w tym wypadku dużo gorszy. W krakowskiej komunikacji miejskiej jest parę rzeczy, które podobają mi się bardziej niż w ZTM-ie jednak są to wyjątki potwierdzające regułę. Będę musiał jeszcze kiedyś napisać o autobusach o których istnieniu nikt nic nie wie, o kursowaniu w szczycie raz na 20min, czy o elektronicznych kasownikach, które wyglądają jak nowinka technologiczna Made by Stalin, ale to temat rzeka na zupełnie inną okazję.

Jako że ja jednak nie należę do łatwo poddających się osób, żyję nadzieją, że następnego dnia będzie lepiej. Jutro w końcu przydzielą nas do grup (bo wcześniej, z bliżej nieznanych mi powodów, nie mogli tego zrobić). Może wcale nie będzie tak źle i trafię do jakiejś ogarniętej grupy. Może będą nawet jakieś dziewczyny?

Nadzieja umiera ostatnia.


Herbert

PS. Na razie mam kłopoty z dostępem do netu, więc up'y będą pojawiać się nie regularnie. Następnym razem dorzucę trochę zdjęć.






zaliczenie studiów lubomira życie studenckie


26/09/2009

Pierwsze zdanie, na pierwszym blogu jaki postanowiłem prowadzić.... Ludzie mają rację twierdząc, że początki są najtrudniejsze. Więc piszę jakieś głupoty, sam nie bardzo wiem o czym i po co.

Początek studiów…. Od dawna wyczekiwany okres, zderzenie marzeń z rzeczywistością.

Od pierwszego Października zaczynam marnować(?) swoją młodość na Wydziale połączonych katedr Matematyki i Informatyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Mimo że wytrwale szukałem, nigdzie nie znalazłem żadnego sensownego artykułu, czy bloga dotyczącego prawdziwego „Studenckiego życia”. Wszystko to jakieś tendencyjne barachło, gdzie piszą, że albo pójdę na studia i trzeźwy się obudzę dopiero za 5 lat, albo że wysram z wysiłku własny układ trawienny.

Będę studiował informatykę. Ooo, już widzę te skrzywione twarze: „Studenckie życie? Informatyk będziesz, to ty cipa jesteś”. Fakt, informatycy to w porażającej większości straszne cipy (to się ładnie nazywa: „ProGamer”). Zdarzają się chlubne wyjątki, niestety potwierdzają one tylko regułę. Dlatego też wybrałem sobie kwaterę w prywatnym akademiku, gdzie w większości są studenci socjologii i zarządzania. Pomijając fakt że wielu alternatyw nie miałem, bo dziekanat mojego wydziału wydymał mnie na wstępie, urzekło mnie wyjaśnienie wysokiej kaucji (1000zł) „Bo wie Pan, w zeszłym roku studenci drzwi sąsiadowi siekierą wyrąbali”. Jutro jeszcze jadę obejrzeć moje nowe lokum i zacnych sąsiadów.

No super, wydumany wstęp już jest, więc o czym tak naprawdę będę tu pisał? O smutkach i radościach życia codziennego? NIE. Wyznaję zasadę ze „okruchów życia” każdy ma wystarczająco dużo na co dzień, więc nie będę wam truł dupy takimi pierdołami. Będę pisał o prawdziwym, studenckim życiu, takim jakie ono jest, o wódce wlewanej do odbytu (żeby było taniej) o grze w „kamienną twarz” (wersja butelki dla dorosłych xD), o klubach, alkoholu, informatykach i tym chuju za katedrą, zacnie zwanym: „wykładowca”. Nie zabraknie seksu ( a przynajmniej mam taką szczerą nadzieję :P), trudów sesji, czy kampanii wrześniowej. Jak to się mówi: Pożyjemy, zobaczymy - a że najprawdopodobniej przez dno butelki, to już zupełnie inna historia….


Herbert